Mijały godziny, ale
ona nadal nie chciała powiedzieć, co ją trapi. Zaczynałeś już powoli wątpić, że
się złamie, kiedy w końcu się odezwała.
- Wierzysz w miłość? – spytała, tuląc do siebie poduszkę
leżącą do tej pory na kanapie, na której oboje siedzieliście. – Ale nie taką
miłość, że książę na białym koniu i inne pierdolety, ale taką, którą trwa lata,
nawet jeśli zakochani o tym nie wiedzą.
- Wierzę – odpowiedziałeś bez zastanowienia, chociaż to nie była prawda. Ty to wiedziałeś.
Uśmiechnęła się
tylko i znowu zaprzestała mówić cokolwiek. Wyłamywałeś sobie palce, próbując
zrozumieć jej tok rozumowania.
- Lecia, muszę ci
coś powiedzieć. Nie wiem, co sobie pomyślisz o mnie, o naszej znajomości. Ale
ja już nie umiem. Kocham cię. Po prostu – popatrzyła na Ciebie wielkimi
niebieskimi oczami. Kot, który obudził się i zauważył wasze małe zebranie w
salonie, wskoczył jej na kolana, mrucząc.
Uśmiechnęła się pod nosem, głaszcząc kota za
uszami. Pokręciła głową, a włosy opadły jej na twarz.
- Co za ironia –
prychnęła. – Odkąd cię poznałam, byłeś moim bohaterem. Starszy, kochany,
opiekuńczy. Troszczyłeś się o mnie. Byłeś na moje każde zawołanie. Czasem nawet
wolałeś czekać ze mną na autobus, niż iść z kolegami. To chyba normalne, że się
w tobie zakochałam. Płakałam po nocach, chciałam żebyś przyszedł, żebyś
powiedział, że czujesz to samo do mnie. Bóg już tyle moich modlitw o ciebie
wysłuchał, że pewnie ma mnie dość. Tyle razy modliłam się o tę chwilę. Ale gdy
ona nadeszła… Powinnam się cieszyć, prawda? Powinnam cię teraz pocałować,
powiedzieć że cię kocham. Ale nie potrafię, nie chcę unieszczęśliwiać ani
ciebie ani siebie. Jutro się wyprowadzę. Tak będzie lepiej.
Głos jej drżał,
oczy się zaszkliły, ręce się trzęsły. Wstała i chwiejnie podeszła do drzwi.
Siedziałeś w miejscu, nie mogąc wydusić nic, poza krótkim ale dlaczego.
Odwróciła się i
patrząc Ci w oczy powiedziała te słowa, których nigdy nie zapomnisz.
- Bo mam raka,
Misiek. Bo umieram. Bo to ostatnie stadium. Bo lekarstwa przestały działać. Bo
nie chcę, żebyś był smutny.
I wyszła. Zostawiła Cię samego z kotem, który ułożył się wygodnie na kanapie. Po Twoich policzkach płynęły łzy. Zastanawiałeś się, czy nie da się czegoś zrobić. Przeszczep? Chemioterapia? Byłeś bezradny. W tamtej chwili poruszyłbyś niebo i ziemię, żeby to nie była prawda.
Ostatni za tydzień.
No chyba jednak nie :( Wymyśliłaś :(
OdpowiedzUsuńNaprawdę, to najokrutniejsze, gdy coś o czym marzymy przychodzi w najgorszym momencie. W takim, że już nas nie ucieszy.
Wątpię żeby Michał się poddał lub odpuścił. Przecież mogą skorzystać z czasu, który mają przed sobą zamiast marnować dalej. Czy nawet krótka szczęśliwa miłość nie jest warta zachodu?
Pozdrawiam
No i jak tak można? A ja byłam święcie przekonana, że jednak im się uda, będą razem szczęśliwi.. No, naprawdę musisz tak to komplikować wszystko? Happyend poproszę! :(
OdpowiedzUsuńNa myśl przyszło mi to samo, co napisała już Marta. Przecież on chce walczyć o nią nadal. Nawet, jeśli medycyna już ją skreśliła. O każde uczucie warto walczyć.
Pozdrawiam, Anna.
Ale jak to już koniec, o którym dowiem się zapewne w przeciągu kilku dni? :( Aż trudno mi uwierzyć w te wszystkie słowa, bo sama chciałabym je umieć ułożyć i powiedzieć, jednak nie umiem. Tylko skąd ten rak, po co? Przecież to jest najgorsze, co mogło się w tej chwili wydarzyć? Że niby za chwilę rozstaną się na zawsze? Nie mogę w to uwierzyć :(
OdpowiedzUsuńCałuję :*
To, że się wyprowadzi z mieszkania Michała nie sprawi, że będzie mniej cierpiał i będzie mniej samotny. Nie tak to działa niestety. Śmierć zawsze jest tak samo bolesna ale może warto dac mu się pożegnac jak należy
OdpowiedzUsuńhttp://slowa-czasem-rania-bardziej-niz-czyny.blogspot.com Nowy rozdział :) W najbliższym czasie postaram sie nadrobić u ciebie :*
OdpowiedzUsuń